Archiwum

Recenzja albumu Miguela "Wildheart"

1. a beautiful exit
2. DEAL
3. the valley
4. Coffee
5. NWA
6. waves
7. what's normal anyway
8. Hollywood Dreams
9. ...goingtohell
10. FLESH
11. leaves
12. face the sun

Pochodzący z Kalifornii Miguel Jontel Pimentel przy okazji premiery swojej trzeciej studyjnej płyty nieskromnie przyznał, że jest dużo lepszy od Franka Oceana. Jako fanka twórcy "channel ORANGE" musiałam sprawdzić, czy naprawdę muzyka pierwszego z artystów potrafi się obronić.

Miguel skonstruował swoje nowe piosenki w podobnym klimacie do tych znanych z "Kaleidoscope Dream" z 2012 roku. Na tej nagrodzonej nagrodą Grammy płycie zmysłowy rhythm and blues świetnie komponował się z elektroniką, soulem i czarnym popem, a nad wszystkim górował uwodzący wokal artysty. Z kolei "Wildheart" jest jeszcze bardziej dopieszczone aranżacyjnie i to właśnie warstwa muzyczna gra tutaj pierwsze skrzypce. Niespełna 30-letni Kalifornijczyk sięgając po gitarę elektryczną dodał swoim kompozycjom więcej zadziorności i charakteru. Obcujemy z różnorodnymi melodiami, którym nie brakuje zapadających w pamięć refrenów, ale zarazem nie banalnymi i typowo radiowymi. Nie zakosztujemy tutaj jakichś wielkich przebojów ani muzycznych szaleństw - jest za to rozumnie i konsekwentnie przygotowany zestaw naprawdę udanych utworów, które łączą się w spójną całość.


Już na wstępie wita nas jeden z lepszych utworów, a mianowicie gitarowe "a beautiful exit". To właśnie gitara nadaje całości niepowtarzalnego charakteru i pazura, a subtelniejszy i bardziej melodyjny refren w pewnym stopniu równoważy brudne, surowe riffy. Okraszone elektroniką "DEAL" to efekt eksperymentów wokalisty z brzmieniem - obecność różnych przeszkadzajek, zmiany tempa oraz kombinacje z wokalem budzą w słuchaczach ciekawość i wpływają na przebojowość tego utworu. Obok intrygującego "the valley" nie sposób przejść obojętnie. Ten pełen sensualności track świetnie wpasowuje się w nurt PBR&B. Singlowe "Coffee" wyróżnia się pulsującym basem oraz uroczym, pościelowym podkładem, jednak ogólnie rzecz biorąc artysta nie proponuje tutaj nic odkrywczego. "NWA" z gościnnym udziałem Kurupta to nieco mdła i ciągnąca się pozycja przywołująca na myśl twórczość Pharrella Williamsa, a lekko chaotyczne "waves" łączy w sobie taneczną rytmikę z rockową zadziornością.

Spokojne, niespieszne "what's normal anyway" to balladopodobny utwór posiadający jednak parę mocniejszych momentów. Dźwięczne "Hollywood Dreams" jest jednym z highlightów płyty. Zgrzytająca gitara w połączeniu z elektryzującym wokalem Miguela daje tutaj świetny efekt. Poziom nieco spada w dziwacznym i chaotycznym, ale zarazem trzymającym w napięciu "...goingtohell". Falsetowy wokal Pimentela ozdabia mocno elektroniczne, duszne "FLESH", a urokliwe "leaves" może kojarzyć się z twórczością The xx. W zamykającym krążek "face the sun" gościnnie udziela się Lenny Kravitz, jednak usłyszeć tutaj możemy jedynie jego gitarowy popis. Po tak relaksującym i wpadającym w ucho tracku chce się odtworzyć "Wildheart" ponownie.

Komu dwa poprzednie krążki Miguela nie za bardzo przypadły do gustu, powinien dać szansę jego najnowszemu dziełu. Krążek gwarantuje ponad czterdzieści minut przyjemnie spędzonego czasu. Jednak jak na moje ucho całość nie dorównuje poziomem kapitalnej twórczości Franka Oceana.

Ocena: 6/10

2 komentarze:

  1. Ładny nagłówek, ale ja mam ładniejszy :D

    Zapraszam na nową recenzję na blogu http://namuzowani.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, uwielbiam r&b, ale jeszcze nie słuchałam tego albumu. Muszę nadrobić zaległości.
    Zapraszam do siebie http://scarlett95songs.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń