Archiwum

Recenzja albumu Lany Del Rey "Honeymoon"

1. Honeymoon
2. Music To Watch Boys To
3. Terrence Loves You
4. God Knows I Tried
5. High By The Beach
6. Freak
7. Art Deco
8. Burnt Norton (Interlude)
9. Religion
10. Salvatore
11. The Blackest Day
12. 24
13. Swan Song
14. Don't Let Me Be Misunderstood

Albumem "Ultraviolence" nazywana gangsta Nancy Sinatrą Lana Del Rey podniosła sobie poprzeczkę niesamowicie wysoko. Mniej komercyjne, jeszcze bardziej nastrojowe dzieło zdobyło moje serce i ciekawa byłam czym zaskoczy nas artystka kolejnym razem. Nie sądziłam jednak, że swoją kolejną płytę wyda tak szybko - jej najnowszy materiał ukazał się kilka dni temu, czyli nieco ponad rok od premiery swojego poprzednika. Ta krótka przerwa pomiędzy nimi zrodziła we mnie niemałe obawy, jednak czy słusznie?

Po owocnej współpracy z Danem Auerbachem, która przyniosła nam wspaniałe bluesowe kompozycje, Lana tym razem nagrała materiał bardziej zbliżony stylistycznie do "Born To Die", aniżeli do zeszłorocznego wydawnictwa. Wciąż jednak podąża wytyczoną przez siebie ścieżką, pozostając w melancholijnym brzmieniu i czarując brzmieniem, które zdążyliśmy już dobrze poznać. "Honeymoon" wydaje się być jednak jeszcze mroczniejsze od swoich poprzedników. Czternaście posępnych kompozycji mniej wpada w ucho i wymaga większego skupienia. Dźwięki są tajemnicze, da się wyczuć ich gęstą atmosferę, a całość (ku mojej uciesze) świetnie wpasowuje się w stylistykę filmów noir. Niepodrabialny, depresyjny wokal Lany dopełnia tę całą otoczkę. Podczas gdy "Ultraviolence" rozczarowało niektórych fanów, najnowszy album może tę grupę osób na nowo przyciągnąć do artystki. Każda z kompozycji płynie swoim nurtem i z pewnością zasługuje na uwagę, ale czy znajdują się wśród nich jakieś perełki? Czas sprawdzić.


Otwierający płytę tytułowy utwór i zarazem pierwsza ujawniona przez wokalistkę kompozycja, czyli "Honeymoon", niesamowicie działa na zmysły słuchacza. Track może pochwalić się iście filmową aranżacją, która przez kilkanaście dni nie dawała mi spokoju i chodziła po głowie. Lana zabiera nas w prawie sześciominutową, wypełnioną nostalgią podróż, w czasie której obcujemy z klimatem wyrwanym z lat pięćdziesiątych. Z takiej podróży aż nie chce się wracać. Pierwszym singlem zostało bardziej radiowe "High By The Beach" będące chyba najprzystępniejszym numerem na płycie. Dosłuchać się w nim można lekko hip-hopowego bitu, który z rozmarzonym wokalem Lany i syntezatorem prezentuje się całkiem ciekawie. Wciąż jeszcze przekonuję się do "Music To Watch Boys To" nawiązującego do trip-hopowego debiutu. Myślę, że miłośnicy wcześniejszych poczynań Lany będą tą pozycją usatysfakcjonowani. Mroczne "Freak" bez problemu można by umieścić pośród innych nagrań z 2012 roku. Urzeka "God Knows I Tried" oparte na akustycznej gitarze i zupełnie nie brzmiące jak współczesne nagranie. W uwodzicielskim "Art Deco" obcujemy z sensualnymi dźwiękami, które tworzą prawdziwie filmową i wyrafinowaną całość.

W "Religion" ponownie pojawia się gitara tworząca czarującą aranżację. Gdyby nieco podrasować i wyostrzyć podkład, utwór świetnie wpasowałby się w klimat poprzedniego albumu. Niemałym zaskoczeniem może być "Salvatore", które byłoby idealnym tłem dla jakiejś klasycznej filmowej włoskiej produkcji. Trochę dramatyzmu ma w sobie również wspaniale zaśpiewane "24". Hipnotyzuje niespieszne "The Blackest Day", w którym wokal Lany brzmi niesamowicie czarująco. "Swan Song" z niepozornego utworu przeradza się w rozmarzoną i zwiewną balladę, obok której ciężko mi przejść obojętnie. "Ultraviolence" przyniosło nam jazzową perełkę w postaci coveru "The Other Woman" z repertuaru Niny Simone. Amerykanka najwyraźniej jest fanką czarnoskórej artystki, gdyż na nowym krążku umieściła swoją wersję utworu "Don't Let Me Misunderstood". Jej interpretacja ma w sobie dużo więcej mroku, tajemnicy i niepewności. Dorównuje oryginałowi czy nie, na pewno zajmuje mocną pozycję na płycie. W jazzowym klimacie utrzymane jest również rzewne "Terrence Loves You" oparte na dźwiękach pianina i saksofonu.

Myślę, że Lana nie musi nikomu już niczego udowadniać. Ma za sobą wspaniały debiut, znakomicie poradziła sobie z tzw. "syndromem drugiej płyty" czarując bluesowymi klimatami, a teraz bez żadnej presji wydała solidne "Honeymoon", które tylko potwierdza jej klasę. Umiar i delikatność są jej receptą na sukces, a ten unikalny styl udało jej się wyszlifować do perfekcji. Początkowo zawiedziona poziomem recenzowanego krążka teraz słucham go z wypiekami na twarzy. Nie wiem co takiego ma w sobie Amerykanka, ale za każdym razem ulegam urokowi jej muzyki i wokalu. Już nie mogę się doczekać, aż egzemplarz "Honeymoon" trafi w moje ręce.

Ocena: 8/10

8 komentarzy:

  1. Płyta Lany wyszła w moje urodziny, więc dostałam od niej cudowny prezent :) Na tę chwilę po słuchaniu przez te kilka dni "Honeymoon" nadal jestem bezgranicznie zakochana w "Ultraviolence", taki styl jest bliższy memu sercu jednak najnowsza płyta również jest wspaniała! W kilku recenzjach już czytałam o tym "noir". Mi się jakoś średnio kojarzy, firmy noir są bardziej mroczne niż melancholijne. Mi akurat""Music To Watch Boys To" za pierwszych razem wpadło w ucho. "God Know I Tried", "The Blackest Day".. tyle przepięknych piosenek. Tylko "24" jakoś mniej polubiłam, ale reszta palce lizać :) A cover Lanie wyszedł cudownie! Warto było zostawić te 55 zł w empiku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lana ma ten klimat... Ma ten klimat, który kocham. I po raz kolejny udowodniła, że mogę spokojnie rozkoszować się jej muzyką.

    melomol.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Siemka. Jeszcze nie słuchałem, przełożyć muszę to na poniedziałek. Ale po takiej recenzji, wow. Wypowiedziałaś się w samych superlatywach o chyba wszystkich piosenkach, wygląda na kandydata do płyty roku. Pozdrawiam.
    I zapraszam http://lechartz.blogspot.com (w zestawie m.in. High by the beach :p)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Początkowo zawiedziona poziomem recenzowanego krążka teraz słucham go z wypiekami na twarzy." - to już chyba jest 'lanową' tradycją. U mnie było podobnie. Czy to w przypadku BTD, czy UV czy nowego krążka. Muzyka Lany wymaga czasu. I to jest w niej fajne.

    U mnie również recenzja tego krążka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niektóre piosenki Lary nawet mi się podobają. Zapraszam na nowy post. Pozdrawiam http://magdalenatul.blog.pl.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ultraviolence zrobiło na mnie większe wrażenie, jednak Honeymoon niewiele mu ustępuje. Z niecierpliwością czekałam na ten album i dostałam to, na co czekałam. Moimi faworytami są "The Blackest Day", "Salvatore", "God Knows I Tried", "Terrences Loves You". Moja ocena 8,5/10

    Zapraszam na nową notkę na namuzowani.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Koniecznie do sprawdzenia!

    Nowe, zapraszam: http://pudlozplytami.blogspot.com/2015/09/recenzja-chemical-brothers-born-in.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Słuchałam, bardzo przyjemna płytka :) Przy Lanie świetnie się odpoczywa, relaksuje, leży czy pisze posty. Strasznie inspiruje!
    Oj zdecydowanie Honeymoon musi się znaleźć w Twojej kolekcji <3

    OdpowiedzUsuń