Archiwum

Recenzja albumu Lianne La Havas "Blood"

1. Unstoppable
2. Green And Gold
3. What You Won't Do
4. Tokyo
5. Wonderful
6. Midnight
7. Grow
8. Ghost
9. Never Get Enough
10. Good Goodbye



Lianne La Havas ma za sobą udany, dobrze przyjęty debiut z 2012 roku, zdobycie nagrody iTunes w kategorii Album Roku oraz kilka nominacji do innych muzycznych statuetek. Użyczyła swojego wokalu na krążku Alt-J i Aqualunga, a za kolejny sukces można uznać współpracę z Prince'em nad jego płytą "Art Official Age", na której udziela się w kilku utworach. Nic więc dziwnego, że wobec drugiego w karierze dzieła wokalistki oczekiwania słuchaczy były dość wysokie. Czy zostały spełnione? Mam nadzieję że dzisiejsza recenzja odpowie na to pytanie.

Debiutancki krążek Lianne był bardzo przemyślanym i robiącym niemałe wrażenie dziełem. Wokalistka do soulowo-folkowego brzmienia dorzuciła odgrywające istotną rolę gitarowe wstawki, popową melodyjność, rhythm and bluesowe brzmienie, a dokładką były jazzowe elementy. Utwory z jednej strony urzekały swoją prostotą, a z drugiej intrygowały przeróżnymi smaczkami. Obok zdecydowanych perełek znajdowały się mniej zaskakujące i charakterystyczne melodie, jednak krążek w dużym stopniu ukazał ogromny muzyczny talent Brytyjki. Albumem "Is Your Love Big Enough?" artystka postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale również pokazała, że należy się z nią liczyć. Z kolei "Blood" to kontynuacja stylistyki znanej z debiutu, jednak mamy do czynienia z bardziej wzbogaconym brzmieniem. Inspiracją do nagrania albumu była upalna Jamajka, gdzie Lianne spędziła swoje wakacje. Zainteresowała się wówczas przeszłością swojej rodziny, a to wpłynęło na dźwięki nowej płyty - da się wyczuć na niej typowo jamajski feeling i egzotyczność. Jej brzmienie wciąż prezentuje się oryginalnie i jest dowodem na to, że wokalistka doskonale wie, czego chce.


Pierwszym zwiastunem nowego albumu była kompozycja "Unstoppable". Lekka, delikatna, okraszona rozmarzonym wokalem. Spokojna, lecz zapadająca w pamięć. Bardzo słoneczna i pogodna, częstująca słuchacza jamajskim klimatem. Kolejną zapowiedzią było bardziej rytmiczne "What You Don't Do", zbudowane na bluesowo-jazzowym podkładzie, gospelowym chórku i dopieszczających całość dźwiękach fortepianu. Miano udanego utworem należy się "Green And Gold". Siła tkwi w prostocie tej pozycji. Wspaniałą otoczką dla osobistego tekstu jest minimalistyczna, ale smakowita aranżacja, głęboki wokal i nostalgiczny klimat. Do moich faworytów mogę spokojnie zaliczyć wspaniale zaśpiewane "Grow". Kompozycja łączy w sobie sentymentalne zwrotki, charyzmatyczny refren, a ponadto może pochwalić się dynamicznym podkładem. Zaskoczyć może głośniejsze "Never Get Enough" oparte na kilku zmianach tempa. Delikatne brzdąkanie na gitarce przeradza się w nieco mroczny, przesterowany refren, a hałaśliwe dźwięki towarzyszą nam już do ostatnich taktów.

W utworach "Tokyo" i "Wonderful" młoda artystka ukazuje swoją łagodną naturę. W pierwszym z nich charakteru dość spokojnej aranżacji nadają bębny i gitara - bez nich nie zwróciłabym większej uwagi na ten track. Kolejny z wymienionych charakteryzuje się akustycznym brzmieniem i cichutko, lecz emocjonalnie wyśpiewywanymi frazami. Po tych rozmarzonych dźwiękach następuje oparte na wyrazistych dęciakach "Midnight", a nieco później pełne ciepła "Ghost" z subtelną gitarą. W wieńczącym całość i chwytającym za serce "Good Goodbye" Brytyjka w niesamowity sposób przekazuje ogrom emocji, dzięki czemu chce się odtworzyć ten album ponownie.

Podczas gdy poprzednik był dziełem nieco przymglonym, "Blood" jest dużo bardziej słoneczne i pogodne. Po pasującym klimatem do jesieni debiucie Lianne zaserwowała słuchaczom letnie piosenki utrzymane na wysokim poziomie. Ten nienarzucający się, płynący swoim nurtem materiał powinien sprawić, że jej nazwisko znajdzie się wśród grona artystów, których muzyka zasługuje na entuzjastyczne opinie.

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Słuchałam tej płyty na razie tylko raz, ale już teraz wiem, że będzie to jedno z moich ulubionych wydawnictw 2015 roku.

    Nowy wpis na http://the-rockferry.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń