Archiwum

Recenzja albumu Everything Everything "Get To Heaven"

1. To The Blade
2. Distant Past
3. Get To Heaven
4. Regret
5. Spring / Sun / Winter / Dread
6. The Wheel (Is Turning Now)
7. Fortune 500
8. Blast Doors
9. Zero Pharaoh
10. No Reptiles
11. Warm Healer


Gdy tylko zaczęłam swoją przygodę z muzyką czteroosobowej formacji Everything Everything trudno było mi ten band zaszufladkować - ich brzmienie zachwyciło mnie swoją świeżością. Po dwóch obiecujących krążkach, które wywarły na mnie niemałe wrażenie, wiedziałam, że muzycy nie wcisną swoim fanom byle czego. Jonathan Higgs, Jeremy Pritchard, Alex Robertshaw i Michael Spearman w trakcie nagrań podziękowali dotychczasowemu producentowi Davidowi Kostenowi i zaprosili do współpracy Stuarta Price'a, który ma na swoim koncie produkcję krążków takich gwiazd jak Madonna czy Pet Shop Boys. Jak wobec tego wypada ich najnowszy album? 

"Get To Heaven" z powodzeniem rozwija charakterystyczny styl Everything Everything. Chłopaki częstują nas tym, co przyniosło im sukces - czyli pełnymi eksperymentów, intrygującymi utworami okraszonymi specyficznym wokalem. Ta sztuka ponownie im się udaje, bo obok ich nowego wydawnictwa nie umiem przejść obojętnie. Poprzedni krążek "Arc" był po brzegi wypełniony samymi udanymi trackami i pochodzą z niego takie single jak "Cough Cough" czy "Kemosabe". Na najnowszym longplay'u muzycy łączą alternatywę z indie rockiem, popem, elektroniką, elementami reggae, funku, stylistyką gospel a nawet tanecznymi motywami. Dużym atutem nowych kompozycji brytyjskiego bandu jest pewna dawka psychodelii nadająca im "tego czegoś". Pomimo tego melodie ponownie zarażają pozytywną energią i mogą pochwalić się różnorodnością oraz fajną dynamiką.


Rozpoczynający się charakterystycznym falsetem Jonathana Higgsa utwór "To The Blade" charakteryzuje się ciekawymi zmianami tempa. Kawałek skrywa w sobie niesamowitą energię, którą tworzą nie tylko soczyste riffy gitarowe i perkusja, ale również bujający psychodeliczny klimat i elektroniczne wstawki. Singlowe "Distant Past" stanowi pomost pomiędzy nowym a poprzednim krążkiem zespołu. Przyspieszony rytm i różne ciekawe zabiegi dźwiękowe oraz wokalne stanowią o sile tego utworu. W tytułowym "Get To Heaven" od razu wyczuwa się taneczny klimat, przez co słuchając tej pozycji nie sposób usiedzieć na miejscu. Równie chwytliwie jak pierwszy singiel prezentuje się "Regret" utrzymane w podobnym klimacie. Aranżację oceniam całkiem pozytywnie, a szczególnie wybijające się tutaj gitary nadające całości charakteru, refren jednak mógłby być bardziej dopieszczony. Utrzymane w wakacyjnym klimacie "Spring / Sun / Winter / Dread" niesamowicie wpada w ucho i przenosi nas na słoneczną plażę.

Podczas gdy pierwsza połowa albumu była bardzo przebojowa i dynamiczna, z kolei druga wita nas prawdziwą psychodelią budzącą u słuchacza dużą ciekawość. Eksperymentów z brzmieniem i tempem zakosztujemy w "The Wheel (Is Turning Now)". Nastrój tej kompozycji jest specyficzny, lekko hipnotyzujący, ale zarazem bardzo wciągający. Pomimo względnie umiarkowanej aranżacji pojawiają się gdzieniegdzie bardziej wyraziste wstawki, które nie zaburzają całości. Chłodne, w mroczny sposób wykonane "Fortune 500" wprowadza słuchacza w trans. Pod względem klimatu utwór skojarzył mi się z twórczością Woodkida. Gitarowe, ale zarazem melodyjne "Blast Doors" to powrót do radiowej stylistyki, a w lekko elektronicznym "Zero Pharaoh" jest mnóstwo ukrytych smaczków, do których dociera się coraz bardziej z każdym kolejnym przesłuchaniem. Zawierające w sobie patetyczne elementy "No Reptiles" ma w sobie coś urzekającego, natomiast w ostatnim na liście "Warm Healers" zakosztujemy subtelnego wokalu i minimalistycznego podkładu.

Pomimo pewnego nieuporządkowania, które da się wyczuć na "Get To Heaven", album stanowi spójną całość i poszczególne dźwięki świetnie ze sobą współgrają. Muzyka Brytyjczyków to powiew świeżości w muzycznym światku i ilekroć jestem zmęczona wszechobecną popową papką, sięgam po niebanalne dźwięki Everything Everything. Ten wybór zawsze jest strzałem w dziesiątkę. Teraz dodatkowo mogę cieszyć się kilkunastoma nowymi pozycjami ze zrecenzowanego dzisiaj krążka.

Ocena: 7/10

5 komentarzy:

  1. Bardzo lubię ich teksty, ale coś między nami nie gra. Chyba głos ich wokalisty, którego jakoś ciężko mi słuchać dłużej niż kilka minut. Szkoda, bo brzmią całkiem ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat tego albumu jeszcze nie slyszalem, poprzednie ich produkcje jednak mi sie podobaly.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam jak zachwycony byłem po usłyszeniu 'Cough Cough' z drugiej płyty i jak zawiodłem się przy odsłuchu całości + debiutu.. Tak, czy inaczej - trójka do sprawdzenia. :)

    Zapraszam po długiej przerwie: http://pudlozplytami.blogspot.com/2015/07/recenzja-ratatat-magnifique-2015.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowa recenzja na the-rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń